czwartek, 13 kwietnia 2017

RECENZJA: cienie Melkior Professional: joyeux, orange, volcano, wild cherry, lilith

Lubię testować różne marki, a od Melkiora nigdy nic nie miałam. Postanowiłam się skusić, ponieważ często mają promocję 1+1 albo -40%. Zamówienie przyszło na drugi dzień, ekspresowo, i w takim ładnym opakowaniu. Cienie są ogromne, wielkie naprawdę wielkie w porównaniu ze standardowym wymiarem cieni Kobo, Inglota i Glamshadow mają aż 3,2g. W kasetce Inglota zmieściłam ich 12 gdzie przy standardowych cieniach wchodzi ich 24, a w Glamboxie na 12 cieni zmieściło się 5. 






Po zamówieniu tych kolorów kupiłam następne. Maty są prawdziwymi suchymi, lekko pylącymi się cieniami, satyny delikatnie odbijają światło. Metaliczne bardzo mocno połyskują, buty z nóg spadają, duochromy są śliczne, połyskujące i wyraziste, widać ich cień bazowy. Są to produkty bardzo dobrej jakości o mocnej pigmentacji. Lekką tego wadą jest to, że czerwienie dość widocznie barwiły moje M Brushe. Pigmentacja jest tak mocna, że pędzelkiem lekko dotykam cienia i zaczynam nim pracę, ponieważ przy nakładaniu dużej ilości na raz nie da rady zrobić nimi przejścia, powstaje jednolita chmura koloru. Dla początkujących może być to frustrujące, ale wystarczy nabierać mniej, strzepać nadmiar, bądź odcisnąć część na chusteczce. 



Od lewej:
orange, głęboka pomarańcz, lekko neonowa, matowa
lilith, matowy bordowy z nutką maliny
volcano, satynowy bordowo czerwony
wild cherry, matowy z ultra delikatnymi drobinami na oczach są prawie niewidoczne, fiolet z nutaąborda
joyeux, matowy róż, delikatnie brudny, świetny do użycia jako róż na policzki


Tu widzicie jak mocno są napigmentowane. :) Uważam, że trzeba nauczyć się ich używania. :) A potem to już czysta przyjemność. :) Na Instagramie możecie zobaczyć moje makijaże z nimi. :) zapraszam. ;)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz